Dzieło sztuki autorstwa Lorda Admirała Damiana z Pkcuszcza – Radnego Mostowego, dowódcy Floty Królewskiej oraz najlepszego żeglarza, o jakim ktokolwiek kiedykolwiek napisał, pisze i będzie pisał.
Tom siedemnasty, pisany w formie dziennika pokładowego

Siedemnasty dzień upalnika, 1025 rok po przybyciu północnych

No, to teraz tylko czekać, aż zacznie spływać złoto. Mam na myśli interes z rumem bananowym oraz tymi drzazgami, ma się rozumieć. Towary już rozesłane do kupców, którzy „wcale nie są nielegalnie i przymusowo pracującymi po godzinach marynarzami”, więc można by założyć, że mam trochę czasu dla siebie. W końcu.

Niestety los chciał, że jestem lordem admirałem Wschodniego Królestwa. Mam jakieś obowiązki poza pływaniem i pokazywaniem młodym żeglarzom, jak to jest we flocie. Zawsze uważałem, że to bez sensu, ale no tak już jest w czasach pokoju. Momentami to bym nawet chciał, co by jakaś wojna była. Wtedy mógłbym użyć tych wszystkich okrętów, każdy załadowany działami niemalże od topu po kil. Tak to jestem wręcz uwięziony w Bridgetown. Uwielbiam to miasto, żeby nie było, lecz w niektóre dni to aż kusi, żeby strzelić pełną salwą z Mirabelki w tą pieprzoną Białą Twierdzę. Skąd taka złość we mnie? O te rzeczy lepiej się pytać członków Rady Mostowej. Siedzą tylko na stołkach i wymyślają, jak to się chamsko wzbogacić na biednych, jak to im życie bardziej uprzykrzyć. Ja to przynajmniej jak się chamsko wzbogacam to tylko na bogatych! Co? Chwilkę… Że niby jacy „nielegalnie i przymusowo pracujący po godzinach marynarze”? Ja o niczym takim nie wspominałem!

Najmocniej przepraszam za ten wtręt, mój skryba miał nieodpartą chęć dyskutowania o tym, co mu dyktuję. Wracając: nie mogąc już słuchać, jakie to „wspaniałe” nowe prawo wymyślił nasz „niesamowity” Najwyższy Radny Arred zwyczajnie wstałem i wyszedłem. Aż żałuję, że nie mogłem się spojrzeć na ich miny. Zwłaszcza ten zgred Melionis musiał być zdziwiony, ha! Gdyby tylko się dało tak częściej robić. Pewnie mi teraz jakąś karę wymyślą, albo znowu cofną wszystkie moje ułaskawienia za miniony miesiąc. Kurde, ja tu ratuję przyjezdnych, co to nie radzą sobie w naszym pokręconym mieście, a ci by tylko ich do lochów wrzucali. Świętoszki się znalazły. A na mszy w kościele to ich tylko w ważniejsze święta widuję! Lord generał Emron to chyba już zapomniał, jak ręce do modlitwy składać! Trzeba by w sumie to powiedzieć tym zakonnikom spod katedry. Niestrudzeni Wojownicy Wolności od Wszelkiej Magii i Innych Sił Zdolnych do Wpływania na Otaczający Nas Świat – chyba tak to szło. Powinni byli sobie krótszą nazwę wymyślić. Nie wiem, „inkwizycja” chociażby, jak w tej książce o Ziemi. Też palą na stosach, osądzają i ogólnie nikt ich nie lubi ani się ich nie spodziewa. Ciekaw jestem, czy ktoś im kiedyś powiedział, że ten zgred Melionis jest czarodziejem… Niby tytuł zdradza – lord arcymag. Poza tym jest radnym z ramienia Nerdsville, więc niby oczywiste, ale nigdy niczego nie można być pewnym. No, może poza tym, że jak ustawisz się burtą do pięciometrowej fali to ci łódź wywróci, lecz nie zgłębiajmy się w takie szczegóły.

Tak czy inaczej, poza wkurzaniem się na radnych, kilku moich ludzi przypomniało mi dziś rano o innej sprawie. Prawdę mówiąc zupełnie o tym zapomniałem. Otóż kilka miesięcy temu, kiedy poprowadziłem niesłychanie niebezpieczną wyprawę w celu zajęcia w imię naszego królestwa Bariery Południa (archipelagu wysp na południu Oceanu Kresowego; jeszcze bardziej na południe, niż południowe krańce księstwa elfów, kurde!), spośród tamtejszych ludzi jedna dziewczyna bardzo chciała z nami płynąć z powrotem na kontynent. Ładna, zgrabna i wyglądała na inteligentną, więc oczywiście trudno mi było odmówić. Poza tym umiała się posługiwać magią, jakiej dotąd nigdy w życiu nie widziałem. Nie znałem ichniego języka, więc nie wiem, co do mnie tamtejsi mówili jak zabierałem dziewczynę na pokład. Kiedy ją nauczyliśmy paru słów (był czas, bo wyprawa na Barierę Południa to zajęcie na całą zimę) wyszło, że w sumie jej tam nie chcieli, bo „umiała zamrozić wszystko, czego się tknęła”. Nasi magowie też umieją zamrażać i to naprawdę dobrze, ale do stu tysięcy butelek carskiego spirytusu ta dziewczyna robiła to tak naturalnie, jakby się urodziła z wiedzą oraz zdolnościami piętnastu docentów magii żywiołów.

Pierwsze co zrobiłem, jak zbliżyliśmy się do granic królestwa to przybiłem do portu w stolicy i kazałem ją przetransportować do Nerdsville. Z jednej strony po to, żeby nasi czarodzieje ją zbadali, dlaczego jest tak potężna. Z drugiej strony, bo po prostu sama mnie poprosiła. Mówiła: „chcę umieć zamrażać dobrze”, cokolwiek to znaczyło.

Taaaa, dzisiaj strażnicy ją do mnie przyprowadzili. Twierdzili, że nawet najlepszym badaczom magii żywiołów trudno wyjaśnić zdolności tej dziewczyny. Jest niby w jakiś sposób zaklęta magicznym mrozem od urodzenia. Poza tym mówią, że całe dnie spędza w ciemnych piwnicach, bawiąc się magicznymi kryształkami lodu, a do tego nawet w mroźne noce łazi w samej przepasce biodrowej i kawałkach materiału na piersiach. Nie żeby mi przeszkadzało takie ubranie u kogoś, kto wygląda jak ona, ale no nie jest to coś normalnego.

Ogólnie nie mieli na nią pomysłu. Natomiast ja – ponieważ zaradny jestem – uznałem, że najlepiej ją na terytorium dawnego Carstwa wysłać. Jeśli ktoś ma coś wiedzieć o magicznym mrozie, to tylko ci, co przetrwali niekończącą się zimę na północy. Serio, jak zima nieustannie trwa kilka lat, to to musi być magia. Albo naruszenie praw autorskich, ha!

Najgorsze tylko były pierwsze słowa, jakie do mnie ta dziewczyna dziś powiedziała. „Nie umieli mnie nauczyć zamrażać dobrze”. Niby nic szczególnego, lecz w jej ustach było to poniekąd przerażające.

Można powiedzieć, że „zmroziła mi krew w żyłach”, ha ha! Co? Że nie śmieszne? Pamiętasz co zrobiłem z poprzednim, który dyskutował? Zapisuj to, już! Ci dzisiejsi skrybowie…

  następny

poprzedni