Dzieło sztuki autorstwa Lorda Admirała Damiana z Pkcuszcza – Radnego Mostowego, dowódcy Floty Królewskiej oraz najlepszego żeglarza, o jakim ktokolwiek kiedykolwiek napisał, pisze i będzie pisał.
Tom siedemnasty, pisany w formie dziennika pokładowego

Dwudziesty piąty dzień upalnika, 1025 rok po przybyciu północnych

Ech, ponad tydzień się już z tym użeram. Transport jednej osoby na tereny byłego Carstwa nie wchodzi w grę, bo to prawie jak zabić kogoś, a zabijanie niby nielegalne. Ja im tłumaczę, że codziennie komuś potajemnie nóż w plecy wbijają, codziennie podpalają jakieś gospodarstwa i mówią, że po prostu ich ludzie się zbuntowali. Codziennie knują, kombinują, spiskują, a nie pozwolą mi wysłać tej dziewczyny (w sumie to nawet dorosła kobita jest) na północ!

No i w ten sposób muszę się nią opiekować. Przynajmniej dopóki jakiś kupiec-masochista nie postanowi ruszyć na granicę. Znając to, jak oni kursują będę musiał jeszcze dobre kilka miesięcy poczekać. Przeważnie jakiś się znajduje, kiedy jesień nadchodzi. Północni na Nieużytkach lubią robić zapasy zanim wszystko pozamarza. Ja to bym na ich miejscu olał tamte tereny i se znalazł nowe. Jak dla mnie mogliby zagarnąć posiadłości Melionisa na północy, ha!

Tak czy inaczej zajmowanie się nią zdecydowanie nie należy do łatwych. Zwłaszcza, że posługuje się magią. Na dodatek niezbyt ją kontroluje. W Bridgetown to dość niebezpieczne cechy – za każdym rogiem czai się tylko niewyżyty inkwizytor (ta, chyba tak ich będę od teraz nazywał; ładnie to brzmi). Jeszcze do tego skubańce nieprzekupni. Możesz być w mordę kajmana królową elfów, a ich to nie będzie obchodziło. Chyba, że jesteś Melionisem. Próbowałem na niego donieść w zakonie, a ci tylko odpowiedzieli, że „sprawą Nerdsville zajmują się trzej najlepsi bracia”. Jeśli to ci, o których myślę, to pewnie napadną po drodze na kilkanaście elfek, bawiących się magicznymi duszkami w lesie, spróbują zarywać do wejlandzkich amazonek, jadących na północ (i znowu – ci wejlandczycy to wiedzą, jak nazywać rzeczy; laski-wojowniczki to u nich amazonki, jak w tych książkach o Ziemi!), a potem i tak się rozdzielą z niewyjaśnionych przyczyn.

m2Swoją drogą zawsze to dla mnie było tak przecudnie charakterystyczne dla Wschodniego Królestwa – legalizować magię i jednocześnie uprawniać innych ludzi do bezkarnego tępienia magów. Ach… za to kocham moje państwo, a zwłaszcza Bridgetown, gdzie wszystkie te bezsensy się rodzą. Właśnie, odnośnie Bridgetown i bezsensów – drzazgi to hit! Przynajmniej na razie. Ci kretyni zjeżdżają z całego miasta, żeby tylko kupować kawałki drewna, zabrane ze statków i domów w Ostoi, bo są drogie. Problem tylko taki, że muszę strasznie ukrywać moje powiązania z tą sprzedażą. Wczoraj to kazałem moim ludziom przejść z osiemnastoma wielkimi worami złota ze Starego Portu aż do dzielnicy turniejowej, gdzie mieli udawać obstawianie tej całej kasy na zakłady na arenie. A ja, kurde, musiałem udawać tego, co takie zakłady przyjmuje! Musiałem ubrać te łachmany, jakie na sobie noszą ludzie z dzielnicy turniejowej! Obrzydliwe! Na oko te szmaty kosztują z pięćset złotych monet za dublet i tysiąc dwieście za ciżemki. Kto coś takiego w ogóle kupuje?! Dobrze jednak jest mieć prywatnego krawca i szewca. I kowala. I płatnerza. I cieślę. I złotnika. I…

Hej! Ty tam zapisujesz to w ogóle? Tak, tak, a jakoś od dłuższego czasu nie widzę, żebyś tym piórem machał! Dobra, są moje ostatnie słowa, nie chce mi się reszty czytać. Dzisiaj ci się udało. Gdzie to ja skończyłem… A, tak, mam – normalnie miałbym gdzieś ukrywanie się z tą sprzedażą, ale ci upierdliwi inkwizytorzy… Łażą za tą dziewczyną (a ona chodzi za mną; nie będę jej zamykał w piwnicy, bo jeszcze mi zamrozi pół domu; albo się zdenerwuje, a ładnych kobit lepiej nie denerwować – nieopłacalne, huhuhuhu!), patrzają na ręce i się tylko zastanawiają: „Lord admirał tak prowadzi niezależną działalność gospodarczą? Przecież Lord admirał pracuje w strukturach państwowych”. A jednak trudno w dzisiejszych czasach znaleźć kogoś, kto zna zaklęcia „wybielające”. No i łopaty kosztują. No i ja musze wszystko robić, bo nie może być świadków. Co? Do morza miałbym wrzucać? Oj, jak cię zaraz! Morze, kurde, będę brudził. Moje ukochane, ogromne, zimne, agresywne morze. Tak bardzo mi żonkę przypomina, ha ha!

Ale w ogólnym rozrachunku podoba mi się ta dziewczyna. Nie gada wiele. Ładna jest. Słucha wszystkich moich opowieści z zaciekawieniem. Ładna jest. Melionis się jej boi. Ładna jest. No i najważniejsze: uznałem, że do czasu wyjazdu na północ przyda jej się trochę zajęć praktycznych z zamrażania, więc dałem jej klucz do mojego składu z carskim spirytusem. A mówili mi: „Nie kupuj tyle carskiego spirytusu, bo na raz nie wypijesz, a jego się nie da na ciepło”. I kto tu teraz jest na ciepło, ha?! Nie ma to jak ładne czarodziejki z południa. Zawsze przydatne, he he…

.

.

.

Właśnie! Skryba mi przypomniał. Nie powiedziałem jak ją chronię przed inkwizytorami. Znalazłem bardzo łatwy sposób: kupiłem na targu przed Białą Twierdzą sztuczne wąsy na sznurku i jak jakiś podchodzi, to mówię, że jestem Melionisem i zaczynam udawać stetryczałego dupka i zgreda. Za każdym razem działa, odechciewa im się mnie słuchać i odchodzą nękać kupców z Sułtanatu, czy przypadkiem nie sprzedają magicznych artefaktów. Co powiedziałeś? Że… Oż ty do stu tysięcy skrzyń z nielegalnie sprzedawanymi po wygórowanych cenach drzazgami, to genialne! Ha ha, zobaczymy kogo niedługo oskarżą o prowadzenie niezależnej działalności gospodarczej podczas obejmowania stanowiska w Radzie Mostowej. Że też sam na to nie wpadłem. Odzyskałem wiarę w skrybów dzisiaj, kurde!

  następny

poprzedni