Prolog

część druga

Ostrze miecza śmignęło tuż przed twarzą zdenerwowanego Jeremiasza. Walczyć umiał jak mało kto, ale tak czy inaczej walka to nigdy nie była dla niego przyjemność. Bardziej niezbyt lubiana praca, za którą po prostu dostawał dużo pieniędzy. Chwilę później desperacko sparował kolejny nadchodzący cios, odsuwając się jeszcze bardziej w tył. Na twarzy napastnika widać było nieokiełznaną złość i pewność siebie. W końcu to on cały czas atakował. I na to właśnie nasz nietypowy grajek czekał.

Gdy tylko zbir podszedł na wystarczającą odległość Jeremiasz odbił jego miecz na bok, uderzył mocno w zdziwioną gębę i kopnął z całej siły w brzuch. Gdy ten wręcz zgiął się z bólu bard dokończył wszystko jednym, sprawnym cięciem. Ciesząc się z wygranej potyczki z trudem zauważył jednak innego nadbiegającego bandziora. Szybko przygotował się na uderzenie, lecz gdy napastnik momentalnie stanął w płomieniach w ostatniej chwili odsunął się od tej swego rodzaju biegnącej kuli ognia i pozwolił jej „łagodnie” uderzyć w pobliską skałę.

Lekko zdezorientowany spojrzał się w stronę, z której przybiegł „niedawno zmarły”. Zobaczył tam jedynie wesoło do niego machającą Elessię, stojącą obok wciąż trzęsącego się na ziemi mężczyzny.

– „Nie no, wyglądają na miłych. Na pewno znają drogę” – Jeremiasz odwrócił wzrok i zrzędził pod nosem, czyszcząc przy tym bułat o ubranie jednego z zabitych.

– Co ci się tam znowu nie podoba? – odparła Elessia, głosem takim, jakby oczekiwała od barda zadowolenia z zaistniałej sytuacji.

– Wiesz, po prostu miło by było, gdybyś mnie czasem posłuchała – zatrzymał wzrok na mieczu zabitego.

– Na pewno ja ciebie słucham częściej, niż ty mnie – w tych słowach czuć było lekkie zdenerwowanie, ale z naciskiem na „lekkie”, jednak to wciąż była ta sama nadpobudliwa i wiecznie wesoła Elessia. W tym samym czasie Jeremiasz podniósł wcześniej wspomnianą broń jednego z bandziorów i dokładnie obejrzał.

– Byś mówiła mniej to i bym cię słuchał – bard zabrał pochwę na miecz, przywiązał sobie do pasa (w końcu mieczy nigdy za wiele – tanie to one nie są) i podszedł do dziewczyny. – Czasem to żałuję, że ta świetlikooka poszła gdzieindziej. Ją to przynajmniej coś powstrzymywało przed zabijaniem ludzi na prawo i lewo.

– Ha! Czyli ci jej jednak brakuje.

– Bardziej pieniędzy, które mi ukradła – lekko się zaśmiał. – Nie, po prostu elfka dawała mi do myślenia – na chwilę stanął z zadumą pośrodku drogi – Ale dobra, chodźmy stąd. Jeszcze brakuje nam, żeby więcej takich przyszło. Progresywne zmniejszanie populacji w tej okolicy nie jest czymś, co chciałbym robić całe lato.

Oboje ruszyli dalej na poszukiwanie domniemanego smoka. Z czasem pomysł tego swoistego polowania coraz mniej się podobał Jeremiaszowi. I tak, wiem, że od początku nie był jego zwolennikiem, po prostu teraz nie był jego zwolennikiem jeszcze bardziej. Ogólnie sam cały czas wątpię, aby ataki smoka były częste – poczwary bardzo się starają unikać kontaktu z ludźmi, choć samotnie niejedno miasto by spaliły. Zawsze mnie to zresztą zastanawiało…

I szli. Niejednokrotnie Elessia jeszcze proponowała, aby poszukać najpierw domniemanego pogromcy smoków Patryka, ale Jeremiasz za każdym razem szybko ją odwodził od tego pomysłu. Dziewczynie nie przeszkadzała mozolna podróż – każde drzewo, każdy kamień był dla niej fascynujący. I nie mówię tego, bo była nienormalna (choć lekko była). Północno-zachodnie rubieże Wschodniego Królestwa należały po prostu do najpiękniejszych terenów w tej części kontynentu. A przynajmniej w moim odczuciu. Ktoś inny się będzie równie dobrze zachwycał kanałem w Bridgetown albo tą wielką, brzydką wieżą w centrum Wejlandu. Serio, mogliby chociaż na nią jakieś ozdoby walnąć!

Tak czy inaczej: wysokie góry sprawiały, że momentami czuło się, jakby horyzont był dopiero pod samym sklepieniem niebieskim. Spomiędzy obłoków przedzierały się wiecznie ośnieżone szczyty Wielkiego Masywu Cara. Pod tym wszystkim – bezkresne lasy. Nie było widać ziemi pod nimi. Wierzchołki przeróżnych sosen i rzadkich, ale wciąż obecnych brzóz sterczały w górze niczym włócznie żołnierzy Paktu, idących na kolejną, bezsensowną wojnę z elfami. Na szczęście się nie ruszały jak ci żołnierze. Wtedy to by już było nieciekawie. Pamiętam jak jeden z czarodziejów z podrzędnej szkoły magicznej w Sułtanacie stworzył drzewce. Powiem tylko: bardzo dobrze, że w Sułtanacie nie ma wielu gęstych lasów, bo mielibyśmy na kontynencie problem większy, niż północni z tymi swoimi niekończącymi się mrozami.

Wszystkie te tereny przecinały niezliczone rzeki i jeziora. Właściwie większość dużych rzek w Królestwie ma swoje źródło tutaj. Ich szum było słychać w każdym zakamarku lasu. Prawdę mówiąc aż dziwne, że nikt ze Wschodniego Królestwa jeszcze nie założył tutaj miasta o nazwie Rivertown – żeby pozostawać w stylistyce Fieldtown i Bridgetown. Sam się teraz zastanawiam, czy jest sens, żebym aż tak szczegółowo opisywał tamtejsze okolice. Ale no wiecie, trzeba to robić żebyście mogli sobie wyobrazić, jak to wszystko wyglądało w ładną pogodę.

Zresztą Jeremiasz i Elessia też musieli sobie to wyobrażać. Może i już nie padało, ale na pewno pogoda nie zachwycała. Mgły wręcz spływały po stokach gór na korony drzew, powodując, że w lesie z trudem było widać gdzie się idzie. Niebo nabrało takiego odcienia szarości, że nawet niemożliwie oschły kartograf Andrzej z Vilogardu pozazdrościł by mu tej nijakości i beznamiętności. O fakcie, że przez mgłę i niedawne ulewy wszystko było denerwująco mokre pozwolę sobie jedynie wspomnieć, bez barwnego porównania.

Ale, gdy słońce leniwie chyliło się ku zachodowi sytuacja zaczynała być nawet znośna. Mgła opadła, chmury częściowo rozpłynęły się na niebie, odsłaniając słońce po raz pierwszy od dłuższego czasu. W tafli pobliskiego, lekko zarośniętego jeziora odbijała się przepiękna panorama tutejszych gór. Normalnie może by Jeremiasz zachwycił się tym widokiem, ale bardziej go przejmowała coraz późniejsza pora.

– Ech… cały dzień już łazimy i szukamy czegokolwiek, co by nam pomogło złapać smoka – stwierdził bard.

– To ty chciałeś iść, a plan wymyślać na bieżąco – odparła dziewczyna.

– Liczyłem na to, że szybciej coś znajdziemy – spuścił głowę i jeszcze mruknął pod nosem. – Albo w końcu się zniechęcisz do tej roboty.

– Może teraz jednak zechcesz pójść to tego całego Patryka?

– Szukanie chaty w środku lasu jest dla nas aktualnie równie przydatne, co łażenie w kółko po okolicy, z nadzieją, że coś znajdziemy. Zaraz będzie ciemno – po tych słowach echem odbił się cichy dźwięk, jakby ktoś mówił „zamknij się!”, ale no mogę się mylić. – A ja jednak mam lepsze rzeczy do roboty w nocy, niż łażenie i czekanie, aż mnie napadną wilki, niedźwiedź, albo jakiś zboczeniec, co smoki dupczy.

Szczerze mówiąc nie wiem, czy Elessia wysłuchała swojego towarzysza do końca, ponieważ w połowie jego wywodu zaczęła się patrzeć w dal, na niewielką dolinę po drugiej stronie jeziora. Nad drzewami unosił się ciemnoszary dym, jak z ogniska lub kiepsko zrobionego komina. Czarodziejka, z klasycznym dla niej entuzjazmem, szybko ruszyła w stronę ciemnych obłoków. Jeremiasz nawet nie zdążył zareagować jak ta zamroziła pół jeziora, żeby przejść na drugą stronę. Chwilę po zakończeniu wcześniejszego wywodu dziewczyna już była na drugim brzegu, machając do grajka, żeby się pospieszył. Ten z niepewnością spojrzał na zamarzniętą taflę jeziora, ostrożnie postawił nogę i, no co innego miał zrobić? Poszedł za nią.

Jeremiasz ogólnie nie przepadał za magią, ale do czarodziejki nic nie miał. „Płaci dobrze, wygląda dobrze. Czego chcieć więcej?”, jak to zwykł mawiać. Po dziś dzień nie jestem pewien, czy faktycznie chodził z nią jedynie dla pieniędzy, ale patrząc na jego charakter i to, w jak dużym stopniu potrafiła go irytować (i vice versa) można śmiało założyć, iż zapłata była głównym powodem wspólnych podróży.

– Mała, zwolnij trochę, dobra? – bard z trudem nadążał za Elessią. Po drodze jeszcze minął dziwną, drewnianą rzeźbę, przypominającą węża. – Skąd  w ogóle pewność, że dym w środku lasu to coś dobrego?

– Wolisz, żebym przywołała nam obóz na noc? – odpowiedziała całkowicie szczerze. Nie było w tym ani nutki złośliwości.

– To może jednak… – Jeremiasz z lekkim przerażeniem próbował ją odwieść od tego pomysłu.

– Prawdę mówiąc chętnie bym to poćwiczyła – dziewczyna stanęła w miejscu i się zamyśliła.

– Elessia!

– Co? W sumie robi się ciemno, a my wciąż nie wiemy, gdzie iść, nie? – grajek spojrzał się na nią ponurym wzrokiem. – No tak, racja, dym. Patrz no, tak mnie zaciekawiłeś przywoływaniem obozu, że aż o tym zapomniałam. Bo wiesz, przywoływanie obozu nie jest proste. Na pierwszym roku zakazali nam przywoływać cokolwiek poza kamieniami, ale no kto by tam wytrwał choćby semestr przywołując tylko kamienie… – w tym momencie nastąpił charakterystyczny wywód, którego Jeremiaszowi nie chciało się słuchać, przez co nie mam pojęcia, o czym dziewczyna dalej mówiła. Pewnie i tak przeszła przez piętnaście różnych tematów, z których połowa to była krytyka docenta Gratgisa z Erdy. Tym razem jednak dziewczynie nie udało się dokończyć wywodu, gdyż z krzaków od strony tajemniczego dymu zabrzmiał głos:

– Może pomóc?

Oboje nie wiedzieli jak zareagować. Zaczęli się rozglądać na wszystkie strony. Bard prawie wyjął miecz, a czarodziejka przygotowała w ręku jakieś zaklęcie. Niespodziewanie pomiędzy nimi znalazł się wychudzony człowiek w średnim wieku.

– Za tymi krzakami mam chatę. Syn wyjechał na kilka dni, więc zwolnił się jeden pokój – mówił z nieopisaną ekscytacją, a po każdym zdaniu złowieszczo chichotał, czasem do tego zaczesując w tył swoje krótkie, jasne włosy.

– Nie podoba mi się ten koleś – Jeremiasz szepnął do czarodziejki.

– Co ty? Wygląda na miłego – dziewczyna rozproszyła swój czar. W tym samym momencie dało się słyszeć huk w oddali, jakby młyn wodny, rozsadzany od środka potężnym ładunkiem ogniowym.

Nieznajomy natomiast zaczął nikczemnie zacierać ręce i, patrząc się na pobliski kamień, wpadł w śmiech. Znowu złowieszczy.

– A mówią, że od magii się nie głupieje – bard cicho skomentował nadmierną ufność swojej towarzyszki.

– Hej, hej, hej, hej, hej! Bez takich, bo nie będzie zapłaty! Ja decyduję o tym, gdzie idziemy i skoro nie chciałeś, żebym przywołała nam obozowisko to skorzystamy z pomocy tego miłego nieznajomego.

– Mógłbym się przejść trochę w stronę miasta, żeby zobaczyć, do czego nas doprowadziła twoja ostatnia decyzja, ale niech będzie. Tylko pamiętaj o umowie…

– Tak, pamiętam – odparła ze zmęczeniem. – Swoją drogą od jakiegoś czasu mnie zastanawia skąd ty wziąłeś to porównanie na końcu?

– Które? – spytał takim tonem, jakby podawał innym już kilkadziesiąt wersji podobnej umowy. W tym samym czasie nieznajomy stał z boku zaciekawiony, choć nie wyglądał tak, jakby autentycznie słuchał tego, co mówili.

– No wiesz, to z uciekaniem niczym smok przed gigantyczną atrapą węża? Smoki przecież nie uciekają przed atrapami węży.

– Atrapy przeciw smokom? – nieznajomy nagle wtrącił się w rozmowę. – Tak, tak, skuteczna rzecz, hihihihi. A wie panienka, dlaczego latające gady tak się tego boją?

– One się tego nie boją.

– Co jeszcze lata po niebie, a nie jest ptakiem ani nitopyrzem? – nie zwrócił uwagi na odpowiedź dziewczyny. – Wiewiórki! A z kim wiewiórki są spokrewnione? Z myszami! A czego poza kotami boją się myszy? Wynży! Od trzydziestu lat jak ustawiłem przy domu gigantyczną, drewnianą atrapę wynża żadyn smok nie podleciał nawet na zasięg wzroku, huhu!

– Ale w tej okolicy nigdy nie było…

– Tak, tak, nigdy nie było spokoju przed smokami, a ja to naprawiłem. Czystym geniuszem, hihi!

– Dobra, mi też się przestaje podobać ten koleś – skomentowała Elessia, patrząc się na nieznajomego, aktualnie pękającego ze śmiechu. Złowieszczego śmiechu, rzecz jasna.

– Ta, tylko nie mamy za bardzo wyboru. Najbliższy zajazd jest pół dnia drogi stąd, a tobie nie dam przywoływać obozu. Cenię swoje życie… – bard zaczął dumać. – W sumie, nawet jeśli on jest jakimś psychopatą to przecież możesz przyzwać te swoje magiczne sztuczki czy coś, a tak to przynajmniej będzie wygodne łóżko. Jeśli faktycznie ma dom w tej dziczy.

– Wiesz, że utrzymywanie zaklęć męczy?

– Mogę też nie spać całą noc, ale to kosztuje. Podwójnie jeśli ty w tym czasie śpisz wygodnie.

– Czyli mam wybierać między zmęczeniem a biedą?

– Oj, złotowłosa – bard zbliżył się do dziewczyny. – Skoro dotąd byłaś w stanie mi płacić za te wszystkie durnoty, jak pomoc przy wsiadaniu na konia, o której to nie wiedziałaś, że jest płatna, to raczej biedna nie jesteś i nie będziesz w najbliższym czasie – podszedł do nieznajomego, po drodze jeszcze się odwracając. – Będzie dobrze.

W taki sposób oboje poszli za przedziwnym człowiekiem prosto z lasu. Za krzakami ujrzeli okazałą chatkę z licznymi, pozasłanianymi oknami. Minęli jeszcze kilka gigantycznych, drewnianych atrap węży. Dość realistycznie odwzorowanych, w przeciwieństwie do tej pierwszej, bliżej jeziora.

Wnętrze zadziwiało bogatym wystrojem – srebrne świeczniki, wyzłacane klamki i, co ciekawe, dywany na ścianach. Ten ostatni widok to coś bardziej charakterystycznego dla domów arystokracji byłego Wielkiego Carstwa Północy, ale cóż, różni ludzie łażą po tym świecie. W tych okolicach wyjątkowo dziwni do tego.

– Tak w ogóle – ty jesteś pewnie ten cały Patryk? – Jeremiasz zapytał.

– O, tak. Ja nazywam się Patryk i cieszy mnie fakt, że możecie dziś tutaj, ze mną, nocować… – na koniec klasycznie zaśmiał się, jednak tym razem bardziej złowieszczo, niż wcześniej. Po raz pierwszy czuć było prawdziwą grozę.

– Ludzie w mieście mówią, że… no… ze smokami… – bard dość nieśmiało kontynuował rozmowę, kiedy gospodarz prowadził dwójkę do pokoju.

– Chędożę? Haha, jak to dziadzio zwykł mawiać, a za nim mój ojciec, a za nim i ja: wychędożony smok traci czujność!

– Dobra… – to wyznanie wcale nie sprawiło, że grajek zaczął ufać Patrykowi. Jedynie bardziej się utwierdził w przekonaniu, że tutejsi to świry. – A wiesz coś o smoku, co to niby w okolicy grasuje?

– Nowy smok, tak, tak – zacierał ręce, a na jego twarzy pojawił się jeszcze większy i jeszcze bardziej złowrogi uśmiech. – Duży, z pięknymi piórami na grzbiecie i żuchwie.

– Piórami? Smok? – dziwił się Jeremiasz.

– No, smoki mają pióra – wtrąciła się Elessia. – Po prostu rzadko się już takie spotyka. Większość żyła w Carstwie.

– Tak czy inaczej o robocie to nie będziemy gadać po ciemku – Patryk pokazał swoim gościom pokój, w którym mieliby nocować.

 I choć dziwactwo Niekonwencjonalnego Pogromcy Smoków nadal było niepokojące, a wersja o byciu jakimś leśnym psychopatą na dodatek do pogromcy smoków pozostawała prawdopodobna, to wszystko zapowiadało jednak stosunkowo spokojną noc. Nie wyglądał na zbyt groźnego.

Lecz gdy nocleg był już gotowy gospodarz, zamykając drzwi, mruknął do siebie zupełnie innym tonem głosu, niż dotychczas:

– Ale nie tylko smok wychędożony traci czujność, huhuhuhuhu!

Drzwi się zatrzasnęły, a po całym budynku rozległ się ponury śmiech. Złowieszczy, ma się rozumieć. Bard i czarodziejka spojrzeli się na siebie nawzajem.

– Bariera? – spytała dziewczyna.

– Bariera – natychmiast odparł grajek. – I jeszcze golema przyzwij, mi naprawdę dzisiaj chce się spać.

Po czym próbowali zasnąć. Jeremiasz z mieczem w ręku, a Elessia przytulona do kamiennego golema. Jak to się mówi: długa noc.

następny

poprzedni