Prolog

część czwarta

Elessia bardzo lubiła przywoływać golemy. Właściwie jak się nad tym teraz zastanawiam, to chyba tylko małe kotki lubiła bardziej, niż tworzenie tych magicznych gigantów. Ale chwila, gdzie to ja byłem… o, tak, walka ze smokiem. Musicie mi wybaczyć, sam już zapominam opowieść, kiedy robię tak długie przerwy. Czarodziejka posłużyła się golemem, aby mógł w pewnym stopniu odciągać uwagę latającej poczwary, kiedy ona sama obmyślała plan rozprawienia się z potworem.

Dziewczyna schowała się za jedną z większych skał. Chwilę później za ten sam kamień wręcz wskoczył Jeremiasz.

– Hej, złotowłosa! – wesoło się z nią przywitał.

Elessia jedynie nieśmiało mu odmachała. Widać było, że kolejne zaklęcia wyraźnie ją osłabiają, a podtrzymywanie magicznego konstruktu wcale nie pomaga w odzyskiwaniu sił. Bard nachylił się w stronę swojej towarzyszki i spokojnie powiedział:

– Dobra, to ty tu siedź wtedy, ja spojrzę, co tam u naszego Niekonwencjonalnego Pogromcy Smoków – przy wstawaniu jeszcze na chwilkę się zatrzymał i zapytał. – A tak w ogóle – ty też słyszałaś, jakby ten smok gadał?

Nagle skała, za którą oboje się ukrywali, rozkruszyła się na samym czubku, a przed nimi wylądował przyzwany golem. Nie trzeba było długo czekać, aż gad przeskoczył za nim. Jeremiasz i Elessia czym prędzej pobiegli na drugi koniec kotliny, próbując jednocześnie nawiązać kontakt z Patrykiem.

Leśny dziwak stał natomiast na uboczu, majstrując coś przy niewielkim kamieniu. Zza jego chudego ciała widać było jedynie kształt przypominający harpun rybacki, ale taki trochę krótszy, niż zwykle.

– Te, może ty masz jaki plan?! – ochroniarz czarodziejki krzyknął, zbliżając się do samotnika.

– Plan? Plan. Plan! – Patryk mówił bardzo szybko, z wielkim zdenerwowaniem. Jego ręce trzęsły się jak u starego sorjańskiego brygadzisty, wzrok skakał między nietypowym harpunem a skalnym zboczem pobliskiej góry. Nie umiał się na niczym skupić.

Bard chwycił go za ramiona i obrócił twarzą w swoją stronę.

– Słuchaj, cwaniaku, tego smoka nie wychędożysz, jak zresztą widać, to teraz wymyśl coś, skoro tak bardzo chciałeś iść na polowanie bez nawet pieprzonej kuszy!

Po tych słowach coś zaświtało w głowie Niekonwencjonalnego Pogromcy Smoków. Jego oczy skierowały się tuż za Jeremiasza, w kierunku worka, który zostawił zanim wskoczył na grzbiet latającego gada.

– Kusza, tak, tak… na harpun! –  zdawało się, że bełkocze, ale po chwili wydał wyraźne polecenie. – Potrzebny mi ten wór! – wskazał ręką w miejsce, gdzie leżał. – Wtedy będziemy mogli ubić bestię.

– W porządku… – Jeremiasz puścił Patryka i szybko pobiegł po worek.

Nie było łatwo przechwycić coś takiego, kiedy nad głową cały czas latał smok, bardzo zajęty walką z kamiennym golemem. Bard najwyraźniej nie pierwszy raz miał do czynienia z przedzieraniem się przez środek większej walki. Jego ruchy przypominały mi widok prostego giermka sprzed lat, który to ganiał po całym polu bitwy, zbierając strzały z ziemi i ciał poległych, co by wojska jego pana mogły strzelać odrobinę dłużej.

Jednakże, gdy łysy najemnik zbliżał się już do worka smok i golem zaczęły walczyć praktycznie nad nim. Widząc to Jeremiasz krzyknął do Elessii, nie zwalniając przy tym ani trochę:

– Przesuń ich!

Dziewczyna przez chwilę była trochę zakłopotana, ale dość szybko się zorientowała, o co chodzi. Normalnie mag nie kontroluje bezpośrednio swojego przywołańca, lecz momentami opłaca się nim troszkę posterować, aby wykonać jakiś bardziej zaawansowany manewr, albo po prostu przemieścić w pożądane miejsce.

– Dzięki, piękna! – i ruszył dalej.

Chwycił worek jedną ręką i pobiegł przed siebie. Nie spodziewał się jednak, że tajemniczy bagaż leśnego dziwaka będzie tak ciężki. Bard przewrócił się na ziemie, klnąc przy tym nieustannie. Złapał wór drugą ręką i zaczął go powoli przesuwać z powrotem w stronę Niekonwencjonalnego Pogromcy Smoków.

Tymczasem przywołaniec czarodziejki naprawdę starał się walczyć z łuskowatym potworem, choć należy pamiętać, iż za te bardziej wymyślne ruchy odpowiadała już sama Elessia, chcąc „chronić swojego ochroniarza” przed walką dwóch gigantów.

W pewnym momencie smok skoczył na kamiennego strażnika z niebywałą prędkością, ale golem tuż przed uderzeniem rozsypał się na kawałki, przez co poczwara jedynie uderzyła o skalisty stok. Po chwili odłamki z powrotem uformowały humanoidalny kształt i bezlitośnie wbiły łeb potwora jeszcze mocniej w ziemię.

Smok machał łapami na oślep, chcąc wyzwolić się z chwytu olbrzyma. Ostre jak elfickie miecze i masywne niczym stara sorjanka pazury przejechały po tułowiu golema, pozostawiając na twardej skale wyraźne rysy. Przywołaniec lekko się odsunął, co dało pole do popisu gadowi. Szybko zerwał się na swych tylnich łapach, chwycił całą górna część ciała kamiennego giganta i odgryzł jego swoistą głowę.

Jednak golem jak to golem – nic sobie z tego nie zrobił. Uderzył pięścią w rozdziawioną gębę poczwary. Smok wypluł „łeb” przywołańca i, wciąż lekko oszołomiony po ciosie, rozszarpał olbrzyma na pół. Kiedy ten próbował się odtworzyć gad jeszcze zwinnie pociągnął ogonem po piachu i przewrócił tę żywą stertę głazów.

Stojąc nad rozsypanym golemem bestia dostrzegła w oddali czarodziejkę. W tym momencie coś się zmieniło. Odkąd Elessia przyzwała swojego kamiennego strażnika smok zdawał się nie być niczym więcej, jak zwykłym przedstawicielem swego gatunku – kolejną dziką bestią, która jedynie próbuje przetrwać. Nagle oczy gada wróciły do kształtu takiego, jak na samym początku spotkania z naszymi bohaterami. Źrenice poszerzyły się, przybierając nienaturalnie ludzką postać. Na dodatek wokół nich zaczął błyszczeć bladoniebieski kolor, jakby tęczówek.

Potwór stał przez chwilę w bezruchu, ale jak kamienie ponownie zaczęły formować golema wstrząsnął głową, odbiegł od powstającej sterty głazów i rozpostarł skrzydła. Gdy przywołaniec nabrał jako takiego kształtu smok ruszył w jego stronę, lecz już nie z zamiarem walczenia. Nabrał prędkości, zgrabnie uniknął masywnych łap golema, a następnie wybił się w powietrze z barków skalnego strażnika i ruszył w stronę Elessii.

Wtem, niewiadomo skąd, w ramię gada wbił się masywny, całkowicie stalowy bełt, albo coś takiego, trudno stwierdzić. Tak czy inaczej bestia zawyła z bólu i minimalnie zmieniła tor lotu, dając czarodziejce wystarczająco dużo miejsca, aby w porę odskoczyła na bezpieczną odległość. Po minięciu dziewczyny smok zleciał na ziemię, pozostawiając za sobą wielki ślad kurzu. Na ten krótki moment wszystko ucichło. Elessia nie była już w stanie utrzymywać golema i kontrolować jego zaawansowanych ruchów w walce. Rozluźniła się, a golem już na stałe zamienił się tylko w stertę głazów.

Tumany kurzu powoli opadały. Smok był wyraźnie zmęczony ciągła walką z denerwującymi ludźmi i, przede wszystkim, z czarodziejką, ale to wciąż był kilkunastometrowy, latający gad o ognistym oddechu, który mógł mu w każdej chwili wrócić (a bo ja wiem ile te zaklęcia Elessii potrafią działać?). Gdzieś w oddali jednak zabrzmiał głos barda:

– Kurwa działa…

Jeremiasz z Patrykiem stali na drugim końcu kotliny. Ochroniarz czarodziejki patrzył z niedowierzaniem, podczas gdy Niekonwencjonalny Pogromca Smoków majstrował coś przy dziwnej machinie w rękach. Wykonywał ruchy, jakby ładował kuszę, albo coś takiego.

Samo urządzenie przypominało właśnie coś przejściowego między kuszą a balistą. Stalowe ramiona łuku były długie i masywne, ale sama broń wielkością nie odbiegała od standardów – wciąż mieściła się w rękach zwykłego człowieka. Całość jedynie podtrzymywana była na ramionach leśnego dziwaka za pomocą kilku skórzanych uprzęży, a po bokach widać było dwie wielkie korby do naciągania cięciwy. Prawdę mówiąc niesłychane, że taki chudzielec jak Patryk był w stanie całość utrzymywać na tyle stabilnie, aby móc strzelać, ale no koleś ogólnie jest pokręcony, więc czemu miałbym akurat teraz się zacząć dziwić?

– Ha ha! Cho no tu, jaszczureczko! – zawołał leśny dziwak, trzymając w ręku już załadowaną machinę.

Wszyscy, wraz ze smokiem, odwrócili wzrok w kierunku Niekonwencjonalnego Pogromcy Smoków. Trzeba przyznać sam Patryk musiał mieć naprawdę żelazne nerwy (albo być skończonym wariatem, co chyba bardziej prawdopodobne), stojąc naprzeciw ogromnego, latającego gada, mając ze sobą kompletnie niepraktyczny mieczo-sztyleto-topór i gigantyczną kuszę, załadowaną czymś, co przypominało właściwie harpuny rybackie. I nie przesadzam – miały nawet podobnie zrobione zadziory, jedynie troszkę krótsze, aby mieściły się na broni. Prawdę mówiąc nie zdziwiłbym się, gdyby to były po prostu połamane harpuny, zabrane okolicznym rybakom. Ale też po co rybakom rzecznym harpuny? Czy Patryk był w stanie sprowadzać je z wybrzeża?

Dobra, chyba za dużo czasu poświęcam na zastanawianie się nad amunicją do dziwacznego urządzenia, zrobionego przez jeszcze dziwaczniejszego człowieka. Smok prawdę mówiąc zdawał się mieć gdzieś Patryka i jego kuszo-balistę (znając go pewnie nazwał ją „kuszlistą” albo „baliszą”, w sumie nigdy się nie spytałem o to). Z powrotem zwrócił się w stronę zmęczonej czarodziejki, ta natomiast bez zastanowienia zaczęła uciekać, ciskając w bestię pomniejszymi pociskami energetycznymi. Niestety wiele to nie zmieniało – gad sunął na nią, nie przejmując się jakimiśtam magicznymi iskierkami. Pomimo wielkich rozmiarów poruszał się niesamowicie szybko, nawet gdy nie latał. Znacząco utrudniało to Patrykowi dobre wycelowanie z broni. Kiedy potwór Już miał dopaść biegnącą dziewczynę leśny dziwak odruchowo wystrzelił kolejny harpun.

Tym razem pocisk wbił się w ogromną łapę smoka. Wszedł tak głęboko między łuski, iż zdawał się wręcz wystawać z drugiej strony dłoni. Potwór przerażająco zawył, a słabo widoczne żyły na jego ciele ponownie rozświetliły się ognistą czerwienią. Zaklęcie czarodziejki przestało działać…

Patryk panicznie zaczął ładować swoje urządzenie, Elessia szybko podbiegła do nich i chyba próbowała utworzyć barierę magiczną resztkami swoich sił, Jeremiasz z kolei „odważnie” schował się za kamieniem i skomentował:

– I na chuj było mi polować na smoka?

Gad, widząc powrót swojej najniebezpieczniejszej „broni” odchylił głowę w tył i, co było niebywale przerażające, zdawał się uśmiechnąć. Wziął głęboki wdech i wręcz wypluł z gardła strumień płynnego ognia. Oddech rozbił się o dotąd niewidoczną ścianę przed naszymi niedoszłymi łowcami smoków. Elessia, jak to na nią przystało, była zadowolona, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że bariera nie wytrzyma wiele.

– Musimy go zabić albo chociaż ogłuszyć zanim rozbije zaklęcie – powiedziała czarodziejka i spojrzała na zdenerwowanego Patryka. – Teraz traf w głowę, tak w oko najlepiej, albo po prostu w otwartą paszczę, powinno zadziałać… jeśli ogień nie stopi harpuna, rzecz jasna – choć ich życie wisiało na włosku, a sama była niemożliwie zmęczona, dziewczyna wciąż zachowywała swój optymizm i entuazjazm.

Niekonwencjonalnemu Łowcy Smoków nie podobała się część o stopionym harpunie, ale no wielkiego wyjścia nie miał. Smok prawie się nie ruszał, gdy zionął ogniem, więc wycelowanie było stosunkowo proste. Pociski do jego broni były na tyle długie, że faktycznie powinny przez oko przebić się do mózgu poczwary, jeśli dobrze się trafi. Tak czy inaczej po wyglądzie bariery można było ocenić, że miał góra dwa podejścia do takiego strzału.

Patryk nie zwlekał – wymierzył i wypuścił nietypowy bełt w stronę bestii. Pocisk zdawał się lecieć idealnie w paszczę smoka, lecz ten momentalnie przestał ziać ogniem i uchylił się. Harpun jedyne poszarpał jedno z jego skrzydeł. Niekonwencjonalny Pogromca Smoków bez namysłu sięgnął po kolejny „bełt”, ale w swoistym kołczanie było pusto. Zauważył jednak, iż kilka harpunów leżało porozrzucanych poza barierą, zapewne wypadły, kiedy Jeremiasz ciągnął wór.

Samotnik rzucił się w ich stronę, jednak magiczna ściana równie skutecznie, co smoczy ogień, powstrzymała i jego. Po całym zaklęciu przeszedł dziwny błysk, a za nim dziwny dźwięk, niczym tłuczonego szkła. W oczach czarodziejki widać było nieopisane przerażenie. Oto naprzeciw ciężko dyszał niebywale wytrwały oraz inteligentny smok. I nic nie stało pomiędzy nim, a dziewczyną.

Gad znowu przyjął na swojej „twarzy” grymas podobny do ludzkiego uśmiechu i jeszcze raz wydał z siebie przerażający dźwięk:

– Tak kończą magowie… – po czym ruszył wprzód na naszych bohaterów.

Wtem Jeremiasz, nie wiedząc co jeszcze można zrobić, wyjął zza pasa jedną z niesprawdzonych wcześniej petard i z całej siły rzucił w biegnącą bestię.

Nagle kotlinę wypełnił oślepiający blask, a tuż za nim, po całej okolicy rozszedł się nienaturalny dźwięk, jakby ktoś przejechał widelcem po mokrym kawałku blachy, a potem w to wszystko uderzył magiczną błyskawicą. Wspomniane przed chwilą światło właściwie uderzyło w biegnącego smoka i momentalnie go odrzuciło. Gad przeleciał aż pod jeden ze skalistych stoków, głęboko się w niego wbijając.

Patryk nie widział nic z tego, był zbyt zajęty ładowaniem kolejnego harpuna do swojej kuszo-balisty. Jednak gdy już to zrobił stanął w takim samym osłupieniu, jak pozostali.

– No… mogłem więcej tych petard kupić – podsumował bard.

Smok nie dawał przy tym za wygraną. Ociężale wygrzebał się z małego krateru, jaki po sobie pozostawił i spróbował podlecieć. Po chwili spadł na ziemię, nie mogąc zebrać sił do lotu. Wyraźnie rozjuszony wziął głęboki wdech, chcąc po raz ostatni zionąć ogniem, lecz niespodziewanie z boku dobiegł łagodny, męski głos z charakterystycznym hargardzkim akcentem.

– Nimi to nie powinieneś się przejmować, hombre!

Potwór odwrócił łeb w stronę głosu. Stał tam bardzo wysoki i umięśniony mężczyzna. Miał na sobie jedynie spodnie, skórzane rękawice oraz przedziwne białe buty. Wszędzie wokół niego wirowały natomiast mistyczne obłoki, jakby mgła, ale taka bardziej, no… magiczna, jesli można tak powiedzieć.

Gad ryknął na widok tej postaci, podczas gdy nieznajomy odchylił się, wyprostował lewą rękę w kierunku smoka, a prawą zacisnął, jakby trzymał w niej kamień i chciał nim rzucić. Wtedy dało się zauważyć interesujący medalion na szyi tajemniczego mężczyzny – wzór przypominający diament z trójkątem w środku. Od wisiorka w kierunku dłoni domniemanego hargardczyka zaczęły pojawiać się coraz częstsze wyładowania energetyczne. Błyskawice wręcz skakały po mięśniach nieznajomego, aż uformowały w jego dłoni oślepiająco białą kulę.

Widząc to smok szybko ruszył w stronę nietypowego czarodzieja, po drodze robiąc częste uniki i zmieniając momentami kierunek biegu, wszystko, aby trudniej było go trafić. Najwyraźniej zapomniał jednak o pozostałych „łowcach smoków”. Patryk bez trudu władował w udo poczwary kolejny harpun, co na tyle spowolniło gada, że nieznajomy spokojnie mógł przyłożyć ze swojego zaklęcia.

Po raz kolejny kotlinę przepełniła niespotykana jasność, połączona z tym samym, nienaturalnym dźwiękiem. Smok znowu odleciał w tył, choć nie tak mocno, jak wcześniej. W końcu padł na ziemię, nieprzytomny.

Patryk bez namysłu zerwał się w stronę bestii, chcąc ją dobić, kiedy leży bezbronna, ale nagle na jego drodze stanął tajemniczy hargardczyk.

– Relajarse. El dragón nie powinien już sprawiać problemów – mówił to z nieopisanym spokojem, cały czas do tego cwaniacko się uśmiechając. Patrzył się tak przez chwilę na Niekonwencjonalnego Pogromcę Smoków, a później spojrzał w kierunku Jeremiasza i Elessii. Głównie Elessii – Lo siento, bella – uderzył się w pierś, zostawiając leśnego dziwaka za sobą. – Nie byłem w stanie wcześniej odpowiedzieć na twe wezwanie – zaczesał w tył swe krótkie, czarne włosy i ukłonił się przed dziewczyną.

– Ty wiesz, że ja cię nie wzywałam…

– Jo tam „nie byłeś w stanie”. Jakąś dziwkę portową pewnieś znowu dupczył! – bard przerwał czarodziejce.

– Jak dla mnie te dwie rzeczy wcale się nie wykluczają – zaśmiał się hargardczyk. Jego zęby błyszczały niemalże tak mocno, jak energetyczne pociski, którymi ciskał w smoka.

– Hej, wszystko pięknie, ale powinniśmy ubić smoka! – krzyczał Patryk, wciąż próbując do niego podejść, lecz po spotkaniu nieznajomego sprawiało mu to wielką trudność, co było już naprawdę dziwne.

– Ja to bym tego smoka nie zabijał. Wiecie jak on świetnie zajmuje się okolicznymi, zbuntowanymi magami? Normalnie jakby był tym waszym… inquisidor – przez chwilę tajemniczy czarodziej mocno drapał się po głowie. – Niech to, zapomniałem słowa, a wydaje mi się, że było łudząco podobne, no…

– „Inkwizytor”? – z zażenowaniem powiedział Jeremiasz.

– O, właśnie! Jak ja mogłem to zapomnieć?

Na dźwięk słowa „inkwizytor” smok niemalże natychmiast się ocucił i wstał, zdenerwowany. Cała czwórka obróciła się w jego stronę, przyjmując bojową postawę. Elessia już chciała użyć jakiegoś zaklęcia (niezbyt potężnego, bo wciąż była niesłychanie zmęczona), ale powstrzymał ją hargadczyk, kładąc swą dłoń na jej rękach, a wirująca w nich energia magiczna powoli zanikła.

– Zawsze niespokojna – uśmiechnął się, po czym krzyknął do powoli idącego gada. – Starczy walki, jefe. I tak przegrasz.

– Nie… inkwizytor… – wymamrotał smok, otrzepując się z kurzu. – Niestrudzony Wojownik Wolności… kurwa, jak to dalej szło?

Tym razem słowa były już niesłychanie wyraźne. Nasza nadpobudliwa czarodziejka, patrząc prosto w oczy bestii również ujrzała coś… nie wiem, jak to w sumie opisać, ale… znajomego. Może nie znajomego na zasadzie kogoś z rodziny, lecz kojarzyła ten widok i nawet głos bestii. To było coś, z czym miała do czynienia w mieście, w którym spędziła większość życia – w Bridgetown. Ale, no… tam jednak smoków nie ma.

– Niestrudzony Wojownik Wolności od Wszelkiej Magii i Innych Sił Zdolnych do Wpływania na Otaczający Nas Świat – Elessia wyrecytowała tę nazwę niczym student Akademii Magicznej w Nerdsville tablicę zaklęć bojowych na semestralnym egzaminie ustnym. Znając ją to pewnie i takową tablicę miała wykutą na blachę, ale znów odbiegam od tematu.

– Tak, zawsze zapominam tej durnej nazwy – smok wręcz wskazał palcem na czarodziejkę, gdy wypowiadał te słowa. – Ale dobra – bestia bardzo szybko wzięła oddech i zionęła ogniem w stronę naszych „bohaterów”.

Tajemniczy hargardczyk zareagował natychmiastową barierą. W przeciwieństwie do Elessii, którą to zaklęcie męczyło nawet, jak była w pełni sił, on stał, wyprostowany, uśmiechnięty jak zwykle. Obrócił głowę do czarodziejki:

– Nie chcesz se spróbować, chica?

Dziewczyna nie zdążyła odpowiedzieć. Płomień nagle ustał, a smok wyraźnie uciekał. Po drodze spalił swoje leże, a następnie zaczął wspinać się na wzgórza okalające kotlinę. Nieznajomy przygotował zaklęcie w ręce, lecz słysząc to gad obrócił łeb i jeszcze raz zionął ogniem, umożliwiając sobie tym samym względnie bezpieczną drogę.

– No i tak uciekają moje piniądze – skomentował bard, patrząc na pokracznie odlatującą poczwarę.

– Davidus! – krzyknęła czarodziejka, po czym zaczęła się rozglądać. – Gdzie on się znowu podział?

– Tu jestem przecież – odparł hargardczyk, który nagle stał tuż za dziewczyną, spokojnie jedząc jakieś jeżyny.

– Nie chcesz może nam pomóc i śledzić teraz tego smoka?

– W sumie – powiedział z gębą pełną owoców. – I tak nie mam nic lepszego do roboty – wziął i połknął resztę jeżyn, jakie trzymał dotąd w garści. Uniósł lekko swą dłoń, wokół jego ciała pojawiały się dziwne chmury, a po mięśniach znowu przeskakiwały małe wyładowania. – Hasta luego, amigos – i zniknął. Nawet nie było charakterystycznego dla teleportacji błysku czy zawirowań powietrza. Po prostu nagle wysokiego hargardczyka nie było.

– Czy ja dobrze słyszałem? To był ten cały Davidus? – Patryk zdawał się niebywale podekscytowany.

– Tja… Największy Magiczny Koks na Świecie Ever, kurwa jego mać – ze zrezygnowaniem podsumował Jeremiasz. – Zdajesz się mieć jakiś plan, czarodziejeczko – zwrócił się do Elessii.

– Mniej więcej – dziewczyna wyraźnie nad czymś rozmyślała. Jej wzrok w pewnym momencie zatrzymał się na płonącym leży smoka – Legowisko! – i pobiegła tam.

Po drodze na chwilę przyzwała malutki deszczyk, aby do końca zgasić ledwo żywe płomienie. Zaczęła nerwowo przegrzebywać zwęglone kości, jakieś resztki skórzanych przedmiotów i od czasu do czasu osmalone kawałki broni i pancerzy. Jej uwagę przykuło nietypowe świecidełko – naszyjnik z symbolem Niewidocznego. Nietypowe dlatego, iż nie było na nim żadnych śladów popiołu, przypalenia i tym podobnych. Jakby w ogóle ogień nie sięgnął tego medalionu.

– To już jakiś trop – czarodziejka powiedziała do siebie.

– Hej, hej, hej, mała – Jeremiasz z Patrykiem dobiegli do spalonego leża bestii. – Mogłabyś wyjaśnić może, co się dzieje?

– Musimy ruszać do Bridgetown! – szybko odparła, łapiąc barda za ramiona.

– Dobra… – ochroniarz był zakłopotany. Powoli próbował się uwolnić z chwytu. – Nie jest to może odpowiedź na moje pytanie, ale na pewno bardziej mi się podoba, niż łażenie po lesie w poszukiwaniu smoka. Albo słuchanie, jak mi tłumaczysz wszystko przez dwa dni.

– Na to też liczyłam…

następny

poprzedni