Dzieło sztuki autorstwa Lorda Admirała Damiana z Pkcuszcza – Radnego Mostowego, dowódcy Floty Królewskiej oraz najlepszego żeglarza, o jakim ktokolwiek kiedykolwiek napisał, pisze i będzie pisał.
Tom siedemnasty, pisany w formie dziennika pokładowego

Trzynasty dzień upalnika, 1025 rok po przybyciu północnych

m1

Heh, śmieszna historia podczas tego rejsu: siedzę sobie w kabinie, próbuję zrozumieć jak ci hargardczycy robią rum z bananów, aż tu nagle przechył! Walnęło mną tak, że gdybym drzwi nie miał zamkniętych to wyleciałbym z kajuty, niezgrabnie wyturlał na pokład i pewnie jeszcze sunął przez pół statku i przywalił twarzą w reling albo któryś ze sznurów! Nie zmienia to jednak faktu, że przywaliłem twarzą w drzwi, ale przynajmniej nikt z załogi tego nie widział. Stwierdziłem „Trzeba sprawdzić co ta banda półmózgów znowu wyprawia”. Założyłem spodnie i kulturalnie wyszedłem, starając się nie okazywać bólu związanego z uderzeniem twarzą w drzwi chwilę wcześniej.

Ludzie spoglądali na mnie ponurym wzrokiem, aż zacząłem się zastanawiać, czy nie zapomniałem jeszcze założyć koszuli, ale po szybkim i względnie dyskretnym obmacaniu się byłem pewien, że jednak jestem ubrany należycie. Co jak co – admirał nie może się pokazywać w obdartych szatach, bez spodni i koszuli. Lepiej niech wiedzą, kto tu mógłby kupić ich cały majątek za swoją miesięczną pensję. Rzecz jasna mówię o całym majątku ich wszystkich, razem wziętych!

Tak czy inaczej po wyjściu poszedłem do sternika. Szturwał wyglądał, jakby służył za parkiet do tańca na ostatnich imieninach mojej wnuczki. Mirosław (nasz sternik właśnie) twierdził, że to po prostu bardzo mocny szkwał, że go nie zauważył w porę. Przepraszał jakby do spowiedzi poszedł, jakby sam Niewidoczny miał go zaraz ukarać. Inni za to śmiali się, że osseankę zauważył w wodzie, zauroczył się. Od słuchania tego typu bredni odechciewa mi się pływać z tymi kretynami. Gdyby wiedzieli cokolwiek o naszych „ukochanych” wężo-ryboludziach, to by nikt nie podejrzewał, że można się w ich kobietach zakochać. Brzydkie to tak, że baby północnych albo orków ładniejsze. Choć w sumie, niektóre orczyce nawet ładne są, jak się nad tym zastanowić… uszy to mają jak elfki, tylko są takie bardziej umięśnione, kształtne można powiedzieć… mmmm, kształtne kobity…

Ech, odpłynąłem trochę myślami i przez pół dnia nic nie dorabiałem w tym wpisie. Wracając do mojej opowieści, bo w końcu jeszcze nie doszedłem do tej zabawnej części: mówię do moich ludzi, że w wężo-ryboludziu nie da się zauroczyć, bo brzydkie to. I żeby mi tu nie nazywali ich „osseanami”, bo to nazwa równie brzydka co ich lud, albo flaga naszego królestwa (naprawdę, jakby nie mogli strzelić jakiegoś orła, albo chociaż lwa, jak mają wejlandczycy; lew zawsze ładnie wygląda; tak to skończyliśmy z jakimś dziwnym, stylizowanym „V”, z koroną pośrodku i obrzydliwymi skrzydłami po bokach; na szczęście udało mi się przekonać płatnerza, żeby na moim kirysie dał tylko to „V”, dużo lepiej wygląda, choć wciąż okropnie).

Ktoś bardzo mądry pewnie wymyślił nazwę „osseanie”, bo to właściwie węże mieszkające w oceanie. „Zmyślnie”! Już wolę pomysły legendarnego Mieczysława Małopomysłowego. Zatoka Mokra, Bridgetown, Fieldtown, Nerdsville, Wschodnie Królestwo, Piaskowy Sułtanat, Wielkie Carstwo Północy – to wszystko przynajmniej łatwo zapamiętać i wymówić. No i od razu wiadomo, o co chodzi. Choć i tak pod względem nazw moglibyśmy się uczyć od wejlandczyków. Taki Wielki lord marszałek albo Wysoki generał sił zbrojnych Paktu – natychmiast czuć, że to skurwysyn i nie zadzierać z takim. Do tego ci najważniejsi siedzą se w Wieży Suwerena. Do stu tysięcy chronionych winnic, ci to mają nazwy z polotem. U nas to Białą Twierdzę wymyślili po trzech latach narad, a i tak zawsze się czuję, jakby skądś to zerżnęli. Może z jednej z tych książek o Ziemii?

Strasznie w tym wpisie odbiegam od tematu, ale to są ważne kwestie, je trzeba poruszać! Niech się młodzi czegoś pożytecznego nauczą. Śmieszna część, tak: no to nagadałem ludziom, wrócili na stanowiska, wszystko w porządku, to se stanąłem przy burcie, patrząc na falujące morze. Wzburzone, ale nie szalone, układało się jak pijani weselnicy do snu. W oddali dostrzegłem kolejny szkwał i tylko mocniej złapałem się relingu. I Rozmyślałem, rozmyślałem, rozmyślałem… aż w końcu – „A może oni nie robią tego rumu całkowicie z bananów, tylko dodają banany do niego?”. Po czym walnąłem się ręką w obolałą od uderzenia twarz, załamując się nad własną głupotą. Prawie dwa tygodnie byłem przekonany, że hargardczycy zrobili rum z bananów i nigdy nie wpadłem na to, że mogą te banany po prostu do niego dodać, dla smaku. Przezabawne, prawda?

.

.

.

Prawda?

następny

poprzedni