Prolog

część trzecia

Niedoszły bard obudził się, wciąż kurczowo trzymając miecz. Szczerze mówiąc to aż dziw dla mnie, że się nim nie poharatał w nocy. Na wpół przytomny rozejrzał się po pomieszczeniu. Surowe ściany przypominały mu wystrojem komnaty w wejlandzkiej Wieży Suwerena. No bo, wiecie, tam prawie w ogóle ozdób nie dają. Jedynym „urozmaiceniem” monotonnego widoku w pokoju były stare, zakurzone półki i szafki oraz wijące się po kątach pajęczyny. Odbiegało to od stanu reszty domu. Jak widać gospodarz nie lubił zaglądać w to miejsce podczas nieobecności swojego syna.

Jeremiasz, otrząsając się po niewygodnym, acz i tak mile widzianym śnie, wstał z ogromną niechęcią. Przy łóżku nadal leżał uprzednio przywołany golem, jednak po Elessii nie było ani śladu. Rzecz jasna jeśli nie liczyć tego golema. I bariery, ale o tym za chwilę.

Woląc nawet nie tykać przedziwnego konstruktu magicznego, bard poszedł na swoiste poszukiwania towarzyszki. Niestety wcześniej wspomniana bariera wciąż stała, o czym przekonał się w dość bezpośredni sposób. Ładunek magiczny uderzył go z taką siłą, że Jeremiasz poleciał na ziemię. Nie zdążył nawet pomyśleć „pieprzone zaklęcia” kiedy to z drugiego końca pokoju dobiegł chrzęst ocierających się o siebie kamieni. Grajek, działając niemalże instynktownie, przeturlał się na bok jak najszybciej tylko mógł. Po chwili w ścianę wbiegł rozpędzony golem, pozostawiając pokaźnych rozmiarów dziurę, a przy okazji bardzo wyraźnie rozbijając barierę magiczną.

Nasz niespełniony artysta nie miał czasu na zastanawianie się. Błyskawicznie wstał i wybiegł na korytarz. Kątem oka jedynie dostrzegł wracające monstrum magiczne. Trochę bardziej by się rozpędziło to mogłoby nawet wylecieć przez okno po drugiej stronie budynku. Każdy krok golema rozbijał świeżo wypolerowaną posadzkę. Aż dziw, że biegnąc za Jeremiaszem ani razu nie zapadł się piętro niżej. W głowie barda przewijały się jedynie myśli: „Akurat tym razem musiało jej wyjść zaklęcie” i „A myślałem, że przesadzam z wyzyskiwaniem dziewczyny”.

Grajek zdołał zbiec po schodach tuż przed tym, jak konstrukt niezdarnie sturlał się. W ostatniej chwili złapał swoją masywną pięścią kamienny kominek, aby nie wylecieć za bardzo przez zburzoną ścianę na parterze. Coraz bardziej przerażony Jeremiasz minął gospodarza, który w tym czasie, choć nie do końca spokojnie, przyrządzał jakieś jedzenie.

– Gdzie dziewczyna?! – krzyknął, lekko obracając głowę w stronę Patryka, ale nawet na moment nie zwalniając.

– Poszła nad jezioro, kąpać się – odparł zdezorientowany dziwak.

– Dobra, dzięki – i pobiegł dalej.

– A mówiłem jej, żeby po prostu skorzystała z wanny obok wychodka – skomentował Niekonwencjonalny Pogromca Smoków, jednocześnie wracając do swoich obowiązków.

Mijając gospodarza golem na chwilę stanął w miejscu i spojrzał się na jasnowłosego chudzielca przy stole. Ten, nie chcąc prowokować żywej sterty głazów (jak zresztą każdy względnie normalny człowiek), powoli przykucnął pod blatem, odkładając przy tym tasak. Konstrukt zignorował niegroźnego dziwaka i ruszył ponownie za Jeremiaszem. Jeśli mógłbym dodać własny komentarz, to po kolejnej szarży golema, która to zburzyła jeszcze jeden kawałek ściany, zacząłem podziwiać konstrukcję tego budynku. Tyle wstrząsów, tyle zniszczonych murów, posadzek, a jednak dom nadal stał. Co prawda nie był w specjalnie dobrym stanie, a większość obrazów przystrajała teraz rozbite podłogi zamiast ścian, ale stał. We Wschodnim Królestwie niełatwo znaleźć tak trwałe budowle poza największymi miastami. Architektowi i budowniczym należy się szacunek.

Ale wracając do naszej opowieści: Jeremiasz nie wiedział dokładnie, jak dotrzeć do jeziora, ale pobiegł w stronę, która wydawała mu się właściwą. Jednak ostatnio było dość ciemno, gdy tędy szedł. Poza tym w lesie to czasem każda gałąź wygląda tak samo. Golem pozostawiał za sobą pas przewróconych drzew i ziemi tak przerytej, że sprawiała momentami wrażenie, jakby stado dzików poszukiwało w ściółce jakiegoś jedzenia. Na swojej drodze bard napotkał kolejną grupkę zbirów, tym razem czterech, z czego trójka to wyraźnie byli północni. Co zwykły człowiek robił z trójką sorjan? Mnie się nie pytajcie, tak po prostu było. Widząc panicznie uciekającego mężczyznę w środku lasu jeden z karłów krzyknął, z charakterystycznym akcentem:

– Te! Śpieszku! Piniądze dawaj, jak chcesz dalej truchtać!

– Mogę po południu? – odparł grajek.

Nie zwalniając tempa mocno przyłożył zdezorientowanemu człowiekowi, natomiast północnych zwyczajnie ominął. Z sorjanami taka sprawa, że zdecydowanie nie opłaca się próbować przez nich przeciskać. Niscy, lecz niektórzy jak staną w miejscu to trza tarana, co by ich ruszyć. Legendy nawet mówią, iż niekiedy, podczas najazdów orków na zachodnich rubieżach byłego carstwa, biedniejsze miasta ustawiały rzędy robotników, rolników, głupków wioskowych itp. w miejscu, gdzie powinna normalnie być zamykana brama. Podobno wiele band orków rezygnowało z ataku na tę swoistą bramę, bo wiedzieli, że się nie przedrą. Inni jednak komentują, iż w takich sytuacjach orkowie przeskakiwali nad północnymi, albo atakowali mniej „umocnione” palisady wokół mieściny. Wersji wiele, tak czy inaczej chciałem po prostu przez to powiedzieć, że w carstwie momentami ludzie byli mniej cenni, niż kilka pali drewna. Ale to też państwo, w którym żelazo było więcej warte, niż dorosły smok, więc chyba nikogo to nie powinno dziwić.

Tak czy inaczej – Jeremiasz skręcił, podążając nurtem małego strumyka, gdzie chłodziły się butelki carskiego spirytusu. Dwóch sorjan natychmiast ruszyło za nim. Trzeciego jednak zaciekawił tupot wyraźnie ciężkich stóp wraz z towarzyszącymi mu dźwiękami łamanych gałęzi i przewracanych drzew. Jego rozmyślania nie trwały długo – rozpędzony golem jedynie przydeptał zrobione na poczekaniu ognisko, odepchnął wciąż lekko oszołomionego człowieka, a następnie, omijając północnego, ruszył śladami barda. Sorjanin pewnie zignorowałby tę sytuację, ale magiczny konstrukt zmiażdżył butelki z chłodzącym się trunkiem, a czegoś takiego nie można wybaczyć. Przynajmniej w jego odczuciu.

Na szczęście dla naszego niedoszłego artysty strumyk akurat wpadał do tego jeziora, w którym Elessia postanowiła się wykąpać. To szczęście nie ustawało, ponieważ dziewczyna nie dostrzegła swojego kompana. Ten, po raz pierwszy tego dnia zwolnił i skorzystał z okazji, przypatrując się jej kształtnym… eee… no, kształtom. Oczywiście jednak  każda przyjemna rzecz ma swój koniec, w tym przypadku można to na równi odnieść do sytuacji Jeremiasza i Elessii. Czarodziejka zauważyła przyglądającego się jej mężczyznę i odruchowo jedną ręką się zasłoniła, a drugą posłała w kierunku intruza strumień wody z jeziora. W locie strumień zaczął wyraźnie parować, co grajek w porę zauważył. Szybko uchylił się przed wrzącą wodą, obrywając jedynie lekko po lewej dłoni. Niemniej jednak zabolało go to, lecz według mnie lepiej dostać wrzątkiem po ręce, niż mieć poparzoną całą twarz. I mokre ubrania. Nie wiem, co gorsze.

– Kurwa no, popatrzeć nawet nie da – jęknął bard.

Po tych słowach dziewczyna rozpoznała Jeremiasza, przy czym nie do końca wiedziała jak się w tej sytuacji zachować. Po krótkiej chwili milczenia (choć w jej przypadku to była niemalże wieczność) jedynie nieśmiało odpowiedziała:

– Przepraszam…?

Niezręczny moment przerwał gwałtownie wybiegający z lasu golem. Jeden z północnych odleciał na dobre kilka metrów w tył, podczas gdy drugi trzymał się nogi konstruktu i uderzał w skałę obuchem siekiery. Kamienny „strażnik” przez chwilę próbował zrzucić z siebie sorjanina, lecz dostrzegł cel swej pogoni. Szybko się obrócił, a następnie ruszył w stronę grajka. Dopiero ten widok sprawił, że czarodziejka zrozumiała całą sytuację. Z początku starała się bezpośrednio kontrolować ruchy magicznego monstrum, ale wcześniejsze zaklęcie strażnicze wyszło jej aż za dobrze. Golem był nastawiony jedynie na powstrzymanie intruza, który spróbuje sforsować magiczną barierę. Jak już pewnie zrozumieliście w tym przypadku chodziło właśnie o Jeremiasza.

Nie mogąc zdziałać nic sensownego, poza coraz mocniejszym rozjuszaniem skalnej bestii, Elessia rozproszyła zaklęcie przywołania. Dla nieobeznanych w temacie może się to wydawać zaskakująco proste rozwiązanie. Jednakże, jak to często bywa z magią (zwłaszcza niekontrolowaną), coś musi eksplodować. Trudno mi powiedzieć, co to było teraz, ale można spokojnie przypuszczać, że rozładowana energia magiczna przywołańca spaliła komuś pół pola rzepaku. Bo w tych stronach ludzie prawie wyłącznie to uprawiali.

Poszczególne kamienie, tworzące wcześniej magiczny konstrukt, przestały być ze sobą połączone. Monstrum rozpadło się na kawałki w czasie biegu, przygniatając północnego, który trzymał się jego nogi.

– No… dzięki – skomentował Jeremiasz, strasznie przy tym sapiąc.

– Nie ma sprawy. Całkowicie zapomniałam o tej barierze – dziewczyna zrobiła prosty gest ręką, w wyniku czego bard natychmiast się odwrócił. – A teraz daj mi się ubrać.

– Jak zwykle, zero zabawy – mógłbym teraz napisać, że grajka powstrzymywało nadal rzucone przez Elessię zaklęcie, ale nie, ona go tylko obróciła (znając jej zdolności w zaklęciach nie-bojowych na pewno po tym wyleciało w powietrze jakieś gospodarstwo; albo ktoś przypadkiem wyparował; tak czy inaczej nic nowego w tych okolicach). W rzeczywistości Jeremiasz po prostu wolał nie denerwować czarodziejki… za bardzo. Jeszcze by mu nie zapłaciła, a to dla niego był los dużo gorszy, niż zrezygnować z oglądania jej nago.

Jak na to odpowiednio spojrzeć, odwrócenie się od jeziora było nawet przydatne. Po jakimś czasie z lasu wybiegł ostatni z trójki północnych wraz z oszołomionym wcześniej człowiekiem. Sorjanin kazał człowiekowi zająć się przygniecionym kamratem, podczas gdy sam pobiegł po tego, którego golem odrzucił.

Widząc to, bard zaczął się powoli cofać.

– Taaaaak… pospiesz się z tym ubieraniem, dobra? – zawołał do czarodziejki.

Dziewczyna spojrzała w stronę swojego ochroniarza, zauważając czwórkę zbirów, zbierających się po nieprzyjemnym spotkaniu z golemem. Po chwili jeden z północnych wskazał na naszych „spontanicznych łowców smoka” i wszyscy zaczęli biec w ich stronę. Jeremiasz już przygotował broń, ale jego zapał ukróciło uczucie nagłego ciepła zza pleców. Czarodziejka wymachiwała rękami, utrzymując przed sobą przedziwną kulę ognia. Jeden z bandziorów krzyknął coś po sorjańsku, wskazując na Elessię, po czym wszyscy w mgnieniu oka rozpierzchli się po lesie.

Zmęczona czarodziejka rozproszyła kulę i padła na kolana.

– Ładnie – skomentował Jeremiasz. – Nawet nie słyszałem huku po rozproszeniu tego zaklęcia. Spodziewałem się, że spalisz pół lasu.

– Bez przesady – dziewczyna mówiła bardzo mało entuzjastycznie… przynajmniej jak na nią. – To było zwykłe zaklęcie oświetlające. Nie miałam siły na nic mocniejszego.

– No to widzę nie żartowałaś z tym „utrzymywanie zaklęć męczy”. Nawet jak się śpi – grajek pomógł towarzyszce wstać. – Miło wtedy, że wystraszyli się tego „magicznego światełka”.

– Na to też liczyłam – uśmiechnęła się, choć przez całą drogę z powrotem do domu Patryka bard musiał jej pomagać iść tak, żeby się nie przewróciła.

Zniszczony budynek w środku lasu ledwo stał, a część drewnianych atrap węży była zwyczajnie powyrywana i podeptana. W progu zatrzymał ich Patryk, z wyjątkowo ponurą miną:

– Zapłacicie za te zniszczenia – wskazał na Jeremiasza.

– Eeeee… a co powiesz na to, żebyśmy zamiast płacić za zniszczenia to wzięli cię ze sobą na polowanie na smoka? – bard nie miał kompletnie pomysłu na to, jak wymigać się od oddania całego swego dobytku jakiemuś leśnemu dziwakowi.

– W sensie miałbym pomóc wam ubić bydlę, zamiast brać od was pieniądze na naprawy? – groźnie się spytał, podczas gdy grajek i dziewczyna patrzyli się na niego z zakłopotaniem. – Niech mnie, wy to jednak kulturalni ludzie jesteście! Ale no można się było spodziewać – w końcuście se ładnie barierę magiczną ustawili w pokoju, cobym wam nie przeszkadzał, jak się chędożycie.

– Nie, nie, to nie było tak – czarodziejka próbowała się wtrącić.

– Ha! Dajcie mje tylko pójść do piwnicy po broń – i podekscytowany ruszył w głąb zrujnowanego domu, uniemożliwiając dalsze wyjaśnianie sytuacji.

Przez chwilę jeszcze Jeremiasz i Elessia zastanawiali się nad tym, czego właśnie doświadczyli. Rozmyślania przerwała im po raz kolejny czwórka zbirów z lasu. Tym razem przyprowadzili ze sobą jeszcze związanego sznurem zakonnika. Biedak wyraźnie po prostu tędy przechodził. Nie wiem, na pielgrzymce może jakiejś był.

– No! Mamy was, czarodziejnicy! – krzyknął jeden z północnych. – Teraz, gdy mamy ze sobą inkwizytora wasza magia nic nam nie zrobi!

– Mówiłem wam już, że nie jestem inkwizytorem! Inkwizytorzy mają pancerze i broń! Czy ja mam pancerz i broń? – zakonnik starał się przemówić bandytom do rozsądku.

– Zamknij się! Ja już dobrze wim, co wy tam umicie i wim, że ino wy potraficie magom energię magieniczną usuwać. I nie potrzebujecie do tego broni ani pancerza! – krzyczał cały czas ten sam sorjanin.

– Nadal nie masz siły na jakieś porządne zaklęcia? – Jeremiasz cicho zwrócił się do dziewczyny.

– Bardzo bym chciała, ale nie, nie mam siły na nic z magii bojowej – odpowiedziała, opierając się o wciąż stojący fragment ściany domu.

– Ta, to, że byś bardzo chciała to akurat wiem. Ech… przynajmniej jak przeżyję, to będzie dużo kasy za ochronę – po raz kolejny przygotował broń i zasłonił ciałem czarodziejkę.

– Ten łysol chce jednak się z nami bić! Zaraz poznasz furię czwórki sorjańskich berserkerów, obdartusie! – wrzasnął jeszcze głośniej, niż zwykle, wypinając przy tym owłosioną klatkę piersiową i jeszcze bardziej owłosiony, wielki brzuch.

– Czwórkę? – zdziwił się Jeremiasz. – Macie przecież w swoich szeregach człowieka!

– Ja jestem po prostu bardzo wysokim sorjaninem! – zareagował człowiek, mówiąc z wyraźnym akcentem, charakterystycznym dla okolic Fieldtown.

– Dobra, nie pierdolić, atakować! – gadatliwy północny jeszcze raz zwrócił się do zakonnika. – Usuń im magię!

– To mnie rozwiąż! – odparł.

– A, no tak – dał sygnał jednemu ze swoich, a ten rozwiązał mnicha. Długo jednak nie trzeba było czekać, aż więzień uciekł w las. – Noż w mordę cara… dobra, atakować tak czy inaczej!

– Ale co z magią? – zapytał człowiek.

– Jak odrąbiesz głowę magowi, to ten nie byndzie czarował!

– No tak, o tym nie pomyślałem.

Całą czwórką ruszyli w stronę zniszczonego domu, ale zatrzymali się, gdy tylko w drzwiach stanął Patryk. W ręku trzymał przedziwną broń, jakby przerośnięty miecz wejlandzki ze sztyletem wyrastającym na końcu rękojeści i jakimiś dwoma ostrzami toporów, przytwierdzonymi do klingi. Wyglądało jak bardzo dziwna fantazja wykładowa studenta pierwszego roku na akademii magicznej w Nerdsville. Bo wiecie, tam się nudzą na wykładach? Rysują se głupoty w zeszytach i myślą o tym, co to będą przywoływać do obrony bezbronnych, kiedy to będą adeptami sztuk magicznych? Kojarzy ktoś? Dobra, nieważne…

– Mie-, mie-, miesztypór! – z przerażeniem wybełkotał jeden z północnych.

– W mordę sorjańskiego niedźwiedzia, to on! – krzyknął człowiek.

Jeden z bandziorów zawołał jeszcze coś po sorjańsku, wskazując na Patryka, po czym wszyscy w mgnieniu oka rozpierzchli się po lesie. Znowu.

– Nie powiem, masz ty reputację – podsumował Jeremiasz.

– Ci panowie czegoś chcieli? – zapytał gospodarz.

– Na pewno nie spotkać ciebie – zażartował grajek. – Właśnie, ty przyrządzałeś jakieś jedzenie, kiedy uciekałem przed golemem, nie?

– O tak, racja, zapraszam. Trza przecież się najeść przed polowaniem na smoka – Patryk zaprosił dwójkę do środka. Zdawał się nagle całkowicie ignorować wszystko to, co dotąd się wydarzyło.

Po pożywnym śniadaniu wszyscy ruszyli. Jedynie bard krótko narzekał, że „Idą ubić smoka, uzbrojeni w miecze zamiast w mordę jeża, nie wiem, balisty wziąć, albo chociaż jakieś duże kusze czy łuki! Cokolwiek!”, jeśli go cytować. Co ciekawe Niekonwencjonalny Pogromca Smoków, słysząc te słowa, po cichu zabrał ze sobą jeszcze podejrzanie ociężały worek.

Początkowo ani czarodziejce ani grajkowi nie podobała się obecność leśnego dziwaka, który ponoć uprawia seks ze smokami, to z czasem zaczęli dostrzegać pozytywne strony. Nikt i nic nie próbowało ich napaść w drodze. Nawet niedźwiedź potulnie odsuwał się na bok, gdy tylko widział Patryka. O okolicznych bandytach nawet nie mówiąc. Dodatkowo Niekonwencjonalny Pogromca Smoków znał drogę. Wiedział, gdzie mniej więcej iść, potrafił znaleźć ślady latającego gada i wyznaczyć jego kurs. Niby wielkie bydle, ale wyjątkowo trudno takiego znaleźć w tej okolicy. Mnóstwo jaskiń wysoko w górach, wszędzie poza samymi szczytami bezkresne lasy. Pomimo tych trudności jednak nasi „bohaterowie” znaleźli smocze legowisko.

Wspinając się po skalistym zboczu jednej z najwyższych gór w okolicy, ich oczom ukazała się niewielka kotlina. Na samym jej dnie leżała poczwara. Z daleka wyglądał jak zwyczajny smok: łuski, skrzydła, przerażająca morda, długi ogon z kolcami na końcu. No i, jak to zwykle bywa, spał. Z pozoru najbardziej standardowy smok, jakiego można było sobie wyobrazić. Jednakże to wrażenie słabło wraz ze schodzeniem w dół.

– Niesamowite – Elessia była bardzo przejęta wyglądem latającego gada. – Faktycznie ma pióra na grzbiecie, ale ogon zdecydowanie za długi, jak na carskiego smoka. Dodatkowo kolce sugerowałyby pochodzenie z okolic Var’sa – dziewczyna przyspieszyła, chcąc jak najszybciej obejrzeć potwora z bliska. Bard jedynie modlił się, żeby to nie obudziło gada. Kto by mu wtedy zapłacił?

Po chwili Patryk z Jeremiaszem dogonili czarodziejkę. Ta, z nieopisaną fascynacją przyglądała się poszczególnym elementom ciała smoka.

– Masywne ramiona, szczątkowe błony i charakterystyczne pazury carskiego smoka, ale na łokciach wyrastają mu kolce, jak pozostałości po drugiej parze skrzydeł – badała i analizowała, niemalże biegając wokół śpiącego potwora.

– Hej, może sobie go pooglądasz, jak będzie już martwy, co? – szepnął Jeremiasz. – Skorzystajmy z okazji i ubijmy go, póki śpi.

– Ja się tym zajmę! – Patryk wypiął klatę wprzód, wyciągnął swój „Miesztypór” (sam musiałem później spytać – chodziło o to, że to połączenie miecza, sztyletu i topora; taki mieczo-sztyleto-topór; nie pytajcie mnie jednak, jak to działa, bo sam wątpię, żeby to w ogóle działało), rzucił swój ogromny wór na ziemię i zgrabnie wskoczył na szyję smoka. Widać było, że to dla niego nie jest pierwszy raz.

Tak samo widać było, że pierwszy raz smok w takiej sytuacji się gwałtownie ruszył, bo Patryk prawie z niego spadł. Niekonwencjonalny Pogromca Smoków złapał jednak równowagę. Odgarnął trochę pióra na głowie, szukając malutkiego fragmentu skóry tuż pod potylicą, gdzie smoki nie mają twardej łuski (tak czy inaczej jest w tym miejscu łuska, ale nie tak odporna na uszkodzenia, jak na prawie całej reszcie ciała smoka). Bardzo często w nieoficjalnych podręcznikach polowania na smoki przedstawia się ten punkt, jako jedno z najwrażliwszych miejsc na ciele latających gadów, umożliwiające ubicie potwora jednym, celnym ciosem. A takiego ciosu właśnie było trzeba naszym „bohaterom”.

Patryk zaczął coraz szybciej odgarniać pióra, w pewnym momencie doszło to nawet do autentycznego przegrzebywania się przez nie. Z każdą chwilą na jego twarzy pojawiało się narastające przerażenie. W końcu nie wytrzymał i krzyknął:

– Nie ma! – gad aż potrząsnął lekko głową od tego wrzasku.

– Cicho, kretynie – uspokoił go Jeremiasz. – Czego niby nie ma?

– Wrażliwego punktu, nie mam jak go zabić!

– Dobra. Czarodziejeczko, robimy to w standardowy sposób – po tych słowach smok dziwnie się ruszył, jakby wystraszony. Zaskakiwało to o tyle, że bard mówił wyjątkowo cicho.

– Wymyślamy na bieżąco? – zdziwiła się dziewczyna.

– Nie no… dobra, to też. Chodziło mi… po prostu ty się znasz na smokach, przygotuj jakieś zaklęcie, które się tu najbardziej przyda. Potem wymyślamy na bieżąco – w tym momencie gad, znów jakby z przerażenia, przesunął głowę na drugą stronę, z dala od Jeremiasza i Elessii. Ruch ten na tyle zaskoczył podenerwowanego Patryka, że dziwak aż spadł z jego szyi, wyrywając przy tym kilka piór, które wciąż panicznie trzymał.

Czarodziejka i bard zadrżeli, ale poza ruchem i niskim… warczeniem (nie wiem, smoki chrapią może?) zdawało się, że wszystko wciąż jest względnie w porządku. Dziewczyna zaczęła przygotowywać czar, natomiast grajek, z braku sensownej broni czy strategii, wyciągnął miecz i ustawił się przy głowie poczwary.

Gdy Elessia miała rzucić zaklęcie gad gwałtownie podniósł się na nogi. Leniwie otworzył ślepia i lekko rozpostarł skrzydła, po czym powoli rozejrzał się po swoim legowisku. O dziwo ani bard ani Niekonwencjonalny Pogromca Smoków nie wzruszyli smokiem. Dopiero wstrzymująca zaklęcie czarodziejka przykuła uwagę potwora. Nachylił się nad nią, prawie przy tym miażdżąc Patryka masywną łapą i zaczął się przyglądać. Mocno dyszał przez swoje ogromne nozdrza. Dziewczyna nie wiedziała jak się zachować, gad jedynie na nią patrzył. Chciała powoli się odsunąć, ale ten łagodny ruch trochę zdestabilizował energię magiczną przygotowanego czaru, przez co malutka błyskawica wystrzeliła w pobliski kamień.

Smok sprawiał wrażenie oburzonego. Stanął na tylnych łapach, wziął głęboki wdech. Żyły na jego szyi i wokół paszczy zaczęły się żarzyć, przebijały jasnym światłem przez grubą warstwę skóry i łuski. Wtedy Elessia, doskonale wiedząc co zaraz nastąpi (jak pewnie i każdy, kto kiedykolwiek słyszał cokolwiek o smokach), cisnęła skumulowaną energią magiczną prosto w głowę poczwary. Żyły przestały być widoczne, a sam smok otworzył paszczę i jakby kaszlnął.

– Dobrze, przynajmniej to działa – wesoło skomentowała czarodziejka.

Smok z powrotem stanął na czterech łapach. Jeremiasz w porę to zauważył i udało mu się odepchnąć dziewczynę, żeby jej nie przygniótł. W tym samym czasie słychać było dziwne dźwięki, jakie wydawał z siebie latający gad. Niektóre nawet brzmiały jak słowa, ale ciągły kaszel utrudniał zweryfikowanie takowej hipotezy. Kaszel i no… brak czasu, żeby się autentycznie zajmować takimi pierdołami, kiedy nad tobą stoi smok.

Smok

Poczwara znów rozpostarła swe skrzydła, tym razem w pełni. Gad odchylił się w tył, a następnie wykonał dwa szybkie skoki wprzód, po drugim wzbijając się w powietrze. Podleciał wysoko, na chwilę zasłaniając ogromnymi skrzydłami słońce, po czym osiadł na najwyższej skale w okolicy. Wciąż kaszląc, nachylił się i spojrzał w stronę swego legowiska. Trójka naszych niedoszłych łowców smoków przygotowywała się na atak potwora. Wiedząc, że Elessia uniemożliwiła mu zianie ogniem, walka zdawała się już znacznie mniej jednostronna (choć nie oszukujmy się – wciąż była jednostronna). Wtedy właśnie po całej kotlince rozbrzmiał głos – niski, charczący i przerażający w swej nienaturalności:

– Magia, psia mać…

następny

poprzedni